poniedziałek, 29 listopada 2010

Wolność to ryzyko? Licencje Open Source

W 2007 roku serwis CIO Insights przeprowadził sondaż wśród dyrektorów działów informatycznych w średniej wielkości firmach dotyczący wykorzystania w ich firmach systemów dystrybuowanych w modelu Open Source. Ponad połowa CIO odpowiedziała, iż Open Source wykorzystuje lub w najbliższym czasie zamierza to zrobić.


Tym niemniej, wielu menadżerów i prawników patrzy na Open Source mniej przychylnym okiem. Powody ku temu są różnego rodzaju, lecz tutaj skupię się na tych związanych z kwestiami prawnymi.

Uwolnić programy

Open Source dystrybuowany jest przy pomocy różnorakich licencji. Niektóre z nich są bardziej restrykcyjne niż inne, lecz wszystkim przyświeca idea, jak sama nazwa wskazuje, wolności oprogramowania. Wg. organizacji Open Source Initiative, do najważniejszych cech licencji OS należą trzy zasady:
  • Wolność redystrybucji
  • Dostępność kodu źródłowego
  • Zezwolenie na modyfikacje i adaptacje
W praktyce oznacza to na przykład, że elementy Open Source możemy wykorzystywać nawet w projektach komercyjnych, lecz w wielu przypadkach musimy dystrybuować gotowe programy na warunkach odpowiedniej licencji OS. W efekcie, klienci kupujący nasze produkty objęte licencją OS mają prawo do dalszego dystrybuowania ich na warunkach tej licencji (takie postanowienie zawiera np. bardzo popularna licencja GPL).

Autor królem

Licencje Open Source wymagają od dystrybutorów oprogramowania udostępnionego na ich warunkach umieszczania w dokumentacji odniesień do wszelkich autorów modyfikacji kodu programu.

Nie jest to najbardziej kontrowersyjne postanowienie z punktu widzenia biznesowego, lecz jest ono często ignorowane przez producentów wykorzystujących kody OS w pracach nad własnym oprogramowaniem. Jest to ogromny błąd, gdyż może okazać się, że w wyniku takiego zaniechania tracą oni licencję na kod OS, a co za tym idzie - wykorzystują go nielegalnie.

Murders and atrocities

Demoniczny bankier inwestycyjny Patrick Bateman z filmu "American Psycho", zapytany o swoją pracę odpowiedział, że zajmuje się "murders and atrocities" zamiast "mergers and acquisitions". Niestety, taka wizja nie zawsze jest tylko koszmarem sennym szalonego yuppie - niewłaściwie użytkowane Open Source faktycznie może zamienić fuzję lub przejęcie w "morderczość" i okropność.

Podczas przygotowań do procesów M&A coraz częściej sprawdza się, czy firma biorąca w nim udział używa oprogramowania Open Source. Ma to szczególne znaczenie przy wycenie przedsiębiorstwa, a także przy analizie zgodności jej oprogramowania z postanowieniami licencyjnymi i prawami własności intelektualnej.

Robota papierkowa

Jak więc zabezpieczyć się przed problemami z Open Source? Przede wszystkim, trzeba wprowadzić wśród informatyków zasadę szczegółowego odnotowywania wszelkich wypadków wykorzystania kodu OS w ich pracach. Jest to zadanie wbrew pozorom dość mozolne, gdyż wielu programistów nie lubi marnować swojego czasu na taką "papierową robotę".

Dobrym pomysłem jest również zwrócenie się do swojego prawnika z prośbą o szczegółowe przeanalizowanie licencji OS, z którymi mamy styczność podczas programowania, i przeprowadzenie analizy zgodności gotowego programu z ich postanowieniami.

Jeżeli mamy zaś zamiar zakupić komercyjny system IT, powinniśmy zwrócić się z pytaniem do jego producenta o to, czy oferowane oprogramowanie zawiera elementy OS. Jeżeli okaże się, że w istocie tak jest - elementy te i związane z nimi licencje powinny zostać wyszczególnione w dokumentacji transakcyjnej.

***

Jeśli chcielibyście Państwo otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach, zapraszam do skorzystania z subskrypcji RSS lub newslettera!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz